+48 22 392 60 19   |   ltm@luxurytravel.pl   |
specjalista turystyki luksusowej

Kostaryka, męska przygoda – czyli ojciec i syn na krańcu świata

Opublikowano: Katalog Gold - Zima 2015-2016

Autor: Marek Mazur

Kostaryka, męska przygoda – czyli ojciec i syn na krańcu świata

Jak każdy chyba ojciec, od dawna marzyłem, by wyruszyć z synem w fascynującą podróż. Sam na sam. Przeżyć przygodę i dzielić się nią tylko z nim właśnie. Sama myśl o tym była czymś fantastycznym. Postanowiłem więc pomysł zrealizować. Wybór padł na kraj odległy od Europy, położony w Ameryce Środkowej. Polecieliśmy do Kostaryki!

Z Poznania, w którym Maksymilian studiuje, łatwo dotrzeć do Berlina. Wygodnym pociągiem EIC dojechaliśmy do stolicy Niemiec. Mieliśmy wystarczającą ilość czasu, by porozmawiać podczas podróży. Po sympatycznym wieczorze w centrum tego pięknego miasta oraz spędzonej tam nocy z samego rana udaliśmy się na lotnisko. Lot liniami Iberia do Madrytu, następnie szybka (zaledwie po godzinie) przesiadka i kolejny etap podróży, już do lotniska docelowego. Lot z Madrytu trwał 11 godzin. Zajęliśmy miejsca w klasie ekonomicznej. Obaj jesteśmy rosłymi mężczyznami, mieliśmy jednak wystarczającą ilość miejsca. Obsługa na pokładzie bardzo miła, dobry system rozrywki i dość bogata oferta filmów. Jak zawsze, obejrzałem „The Best Exotic Marigold Hotel”. Polecam ten film! Nie nudziliśmy się w swoim towarzystwie, znalazł się też czas na drzemkę, więc lot minął szybciej, niż się spodziewaliśmy.

keel-billed-toucan-24

W dość dobrej kondycji i bardzo dobrym nastroju dotarliśmy do San José, stolicy Kostaryki. Zatrzymaliśmy się na 2 noce w Costa Rica Marriott San Jose. Hotel bardzo przyjemny, z ładnym ogrodem, sporym basenem. Można tam miło spędzić czas. Miasto specjalnie nas nie oczarowało, ale warto je zwiedzić z przewodnikiem, by poczuć klimat. Ma kilka perełek architektury, ciekawą historię, ale niczym szczególnym się nie wyróżnia. W dalszą drogę udaliśmy się nie byle jak, bo wypożyczonymi w BMW San Jose motocyklami serii GS. Frajda ogromna! Do tego mieliśmy świetnych przewodników, dzięki którym obejrzeliśmy wspaniałe miejsca widokowe, ale też wulkany.

Pod koniec dnia dotarliśmy do punktu, z którego przewieziono nas samochodem 4×4 do Pacuare Lodge. Okoliczności podróży były niezwykłe, a wręcz niesamowite. Zaczęło się niczym z filmu Tarantino. Skrzyżowanie pustych dróg z przydrożnym barem, w którym siedzi kilku lokalnych macho popijając ciepłe piwo wątpliwej jakości. Spoglądają na nas badawczo. Obcy (my). Oczywiście nie jest strasznie, po prostu poczuliśmy lokalny klimat. Czekający na nas kierowca Hosé uśmiecha się radośnie, ukazując braki w uzębieniu. Jest miły, mówi jedynie po hiszpańsku. I tę sztukę posiadł w bardzo ograniczonym stopniu, mimo że to jego język ojczysty. Wsiadamy ochoczo do pick-upa marki Toyota. Dodam, że do Pacuare można dotrzeć samochodem od niedawna. Ekstremalna jazda terenowa trwała ok. 30 minut. Gdy dojechaliśmy do rzeki, okazało się, że to nie koniec podróży. Zostaliśmy przeciągnięci nad jej spienionym nurtem w dość prymitywnej gondoli. Miejsca w niej wiele nie było, mogliśmy zabrać tylko niewielki bagaż. Naszymi walizkami zaopiekował się zatem agent, który dostarczył je nam kilka godzin póżniej.

Male Chef Garnishing Dish

Pacuare Lodge to w luksusowe miejsce. Goście kwaterowani są w przestronnych i bardzo zadbanych drewnianych domkach, z dużymi tarasami z hamakiem, z wielkimi i wygodnymi łóżkami z baldachimem oraz dużymi łazienkami w stylu safari z wewnętrznymi i zewnętrznymi prysznicami. Domki nie mają prądu. Źródłem światła jest kilka świeczek. Okna bardzo dużych rozmiarów nie posiadają szyb a jedynie moskitiery. Ma się uczucie bycia pośrodku dzungli. Słychać naturę która żyje i jest bardzo głośna. Żaby, ptaki, wszedobylskie jaszczurki, wydobywające groźne odgłosy małpy kongo … jednym słowem, jak to fantastycznie ujął Axl Rose – Welcome to the Jungle! Spałem tam niczym niemowlę.

20150514_121238

W Pacuare kuchnia jest godna wyróznienia. Można by ją nazwać Jungle Gourmet – do tego posiadają tam wybór niezłych win. Piękne widoki, bliskość natury, przemiły i kompetentny team, wybór aktywności i autentyczność – to wielkie atuty tego miejsca. Spędziliśmy tam niezapomniane 3 dni, chodziliśmy po linach pod wodospadami (najwyższy miał 30 m!), przypięci do stalowych lin szybowaliśmy między konarami drzew niczym Batman lub Superman, wędrowaliśmy po dżungli. Piękny czas, totalny wypoczynek i zjednoczenie z naturą! W Pacuare było wyjątkowo, fantastycznie, autentyczna przygoda, ale z nutką luksusu. Można, nie rezygnując z wygód, powrócić do źródeł. Przynajmniej ma się takie wrażenie. Wspaniale, że są jeszcze takie miejsca.

Wymeldowanie i powrót do cywilizacji. Tylko jak? Rwącą rzeką. Rafting – 4 godziny, z przerwą na piknik w uroczym miejscu. Kolejne wyzwanie podjęte ochoczo. Powoli, acz nieuchronnie, zbliżaliśmy się do cywilizacji. Maks w pewnym momencie zapytał: – Czy czujesz ten smród spalin? Faktycznie, w pobliżu przebiegała ruchliwa droga. Przez te 3 dni nasze nozdrza i płuca przyzwyczaiły się do świeżego powietrza. Takie zderzenie z cywilizacją daje do myślenia…

Male Chef Garnishing Dish

Dotarliśmy do bazy i wzięliśmy prysznic. Panowie z autem, które wcześniej wypożyczyliśmy, już czekali. Toyota Land Cruiser to idealny wybór na tamte drogi! Nasz rafting zakończył się w miejscowości Siquirres. Z naładowanymi pozytywną energią akumulatorami, uzbrojeni w dobry GPS udaliśmy się w drogę do Areal. Mieliśmy do pokonania, ok. 200 km, co zajęło nam niemal 5 godzin. Na drogach w Kostaryce panuje chaos, są spore korki. Jakość nawierzchni pozostawia miejscami wiele do życzenia. Po dość płynnym, aczkolwiek w dużym ruchu, pokonaniu pierwszej części drogi musieliśmy się zatrzymać. Korek. Ludzie tutaj są niecierpliwi, a droga wąska, z rowami po obu stronach. Mimo to zaczęło się wyprzedzanie. Nagle okazało się, że na drodze z dwoma pasami zmieści się wielka amerykańska ciężarówka, dwa pick-upy, auto terenowe i 4 motocykle, wszystkie poruszające się w jedną stronę. Jak łatwo się domyślić, kierowcy z naprzeciwka również ruszyli. Sytuacja patowa. Na szczęście tutejszy temperament nie przejawia się w ostrzejszej formie i w końcu ktoś ustąpił. Dalej szło już gładko.

Dojechaliśmy do Tabacon ok 20:00. Noc mieliśmy spędzić w hotelu Nayara Springs. Okazało się, że hotel ten jest po prostu bajkowy! Przemiła obsługa, świetna atmosfera, piękne ogrody. Pokoje podstawowe są super, a suity z basenami wspaniałe! Do tego wyjątkowy Wine Club, z którego nie chciało się wychodzić. Maksowi spodobało się w sushi bar więc tam zamówiliśmy po rolce. Na prawdę wyśmienite! Następnie udaliśmy się do kolejnej restauracji na główny posiłek. Bardzo, bardzo smacznie a naleśniki kucharz smażył przy naszym stoliku. Syci i szczęśliwi, po prysznicu usnęliśmy niczym małe dzieci. To był bardzo ciekawy dzień zakończony we niezwykłym miejscu.

nayara-springs-lap-pool-with-macaw

Po obfitym śniadaniu postanowiliśmy zrelaksować się po dniach spędzonych w dżungli. Chociaż Nayara oferuje bardzo ładne i dobrze wyposażone centrum Spa, ja wiedziałem, że w okolicy jest coś jeszcze lepszego. Pojechaliśmy do odległego o 3 minuty autem hotelu Tabacon. Tamtejsze SPA, godne najlepszych hoteli świata, znajduje się na wolnym powietrzu, w bujnym, pachnącym ogrodzie, zajmuje ogromną przestrzeń. Jest w nim wyjątkowy park wodny z gorącymi źródełkami, dla każdego i w każdym wieku. Park przecinają minirzeczki z kaskadami. Nie mogłem uwierzyć, że to prawdziwa rzeka sztucznie porozdzielana na odnogi, szczególnie że woda ma temperaturę 40–44 st. C!

tabacon

Z deszczowego Tabacon udaliśmy się w kierunku półwyspu  Papagayo. Droga wynajętym autem zajęła nam ok 5h. GPS sprawował się dobrze więc nie było mowy o zgubieniu się. Jednak ogromny ruch i ciągłe korki potrafią zmęczyć.

W odległości ok 1h jazdy od Arenal odwiedziliśmy nie lada atrakcję, jaką są wiszące mosty nad lasem deszczowym w Parku Mistico. Dla chętnych wyznaczono 5 różnych tras, z najdłuższą na której przebycie potrzeba ok 2h. Wybraliśmy najdłuższą trasę i, dzięki naszemu przewodnikowi, mimo ulewnego deszczu, było to bardzo ciekawe doświadczenie.

Papagayo to sprywatyzowany półwysep z luksusowymi willami, polem golfowym oraz dwoma świetnymi hotelami. Warto podkreślić, że w tym miejscu zmieniliśmy strefę klimatyczną. Z deszczowej przez większość roku części centralnej przejechaliśmy do części suchej, gdzie opady nie są zbyt duże i występują głównie od maja do sierpnia. W dodatku nie są całodniowe, lecz raczej nagłe i krótkotrwałe. W okresie w którym my byliśmy, wieczorem temperatura spadała do ok 30 stC, w ciągu dnia przekraczała tą granicę.

four_seasons_papagayo

Hotele o których wyżej piszę, to Hyatt Andaz 5* w którym spędziliśmy 1 noc oraz Four Seasons 5*lux, w którym byliśmy 2 noce. Do Papagayo najbliżej jest z międzynarodowego lotniska w Liberii. Zaledwie ok. 30 minut. Lobby w hotelu Andaz na wjeździe robi ogromne wrażenie! Dotarliśmy tam po zmroku, co w połączeniu z iluminacją świetlną daje spektakularne wrażenie wkroczenia w 6* świat.

Obsługa hotelu jest radosna i stara się pamietac indywidualne upodobania klientów. Hotel leży bezpośrednio przy morzu i ma plażę; małą, piaszczystą i porośnięta niewielkimi drzewami więc jest trochę jak nad jeziorem. Nie brak tam też zbawiennego cienia. Natomiast na piękną piaszczystą plażę można dojechać w ciągu 5 minut hotelowym samochodem.

Atutem Andaz są też 3 fantastyczne baseny, z których rozpościerają się piękne widoki, dobra kuchnia oraz luksusowe pokoje i suity, wszystkie z oknami wychodzącymi na ocean. Atrakcyjne SPA ma prywatną strefę dla dorosłych z pięknym basenem i widokiem na ocean. W pobliżu znajduje się 18-dołkowe pole golfowe. Hotel ma też bardzo przyjemny bar z widokiem na morze oraz muzyką live. Zdecydowanie lukusowy ale na luzie. Jest też nieco tańszy niż sąsiedni Four Seasons.

20150510_065424

Po mile spędzonej dobie w tym uroczym Andaz udaliśmy się do hotelu Four Seasons (ok. 10 minut jazdy samochodem). Usytuowany jest na końcu półwyspu, który w najwęższym miejscu ma może 200 m. Z obu stron hotelu rozciągają się bardzo ładne plaże. Na położonej po wietrznej stronie są doskonałe warunki do uprawiania sportów wodnych. Druga plaża jest bezwietrzna, spokojna, z bardzo łagodnym zejściem do ciepłego oceanu. To miejsce na relaks. Od hotelu oddzielona jest strefą zieleni szerokości może 10 m, na której rosną drzewa dające kojący cień. Harcują po nich wesołe małpki. Trzeba uważać, bo potrafią zaglądać do torebek. Hotel posiada 3 restauracje oraz bar. W trzech, trzypiętrowych budynkach znajdują się pokoje jednego standardu, z dużymi balkonami. Można zatrzymać się także w jednej z przepięknych willi z 1, 2 lub 3 sypialniami, z każdej z nich podziwiając spektakularne widoki. Przy hotelu znajduje się 18-dołkowe (wspomniane wcześniej) pole golfowe.

four-seasons-01

Po opuszczeniu Four Seasons udaliśmy się w drogę powrotną do strefy deszczowej, na ostatni etap podróży. Noc przed wylotem zaplanowaliśmy spędzić w lesie deszczowym, w wyjątkowej, malowniczo położonej przy rzece El Silencio Lodge&Spa. Dla gości przygotowano tam komfortowe i gustownie urządzone apartamenty w wolno stojących domkach. Łazienki wyposażono dodatkowo w jacuzzi, usytuowane na zewnętrznym tarasiku oraz prysznice wewnątrz i na zewnątrz. Bardzo dba się tam o jakość wyżywienia. Jest tam duży ogród warzywny i 4 małe stawiki, w których pływają pstrągi. Krystalicznie czysta woda ma wpływ na jakość mięsa. Tak pysznego pstrąga nie jadłem nigdy! Prócz tego hoduje się „happy chickens”, których celem życiowym jest gdakanie i znoszenie jajek. Na terenie nieruchomości znajdziemy też bardzo ładne Spa. Ciekawostka – to pierwszy hotel w Ameryce centralnej należący do prestiżowej sieci Relais & Chateaux.

el-silencio-lodge-01-zdj-na-gore

Po fantastycznej, niestety jednej tylko nocy, udaliśmy się na lotnisko San Jose. Przejazd zajął nam nieco ponad 1h. Tak właśnie zakończyła się nasza kostarykańska przygoda.

Wróciliśmy z niej szczęśliwi, bogaci o nowe wrażenia i doświadczenia. Zobaczyliśmy niesamowite i przepiękne miejsca w tak dalekim ale w sumie bliskim kraju. Miejscu stworzonym do turystyki. Jednak ważniejsze jest to, że ten wspólnie spędzony czas jeszcze bardziej nas do siebie zbliżył. Nie muszę się domyślać, jak odpowie mój syn na pytanie, kto jest jego najlepszym przyjacielem. On też wie, ze jest moim. Wyjazd ten zostanie w naszej pamięci na zawsze, jako wspólna, męska przygoda. A już planujemy kolejną!
Marek Mazur, Luxury Travel

W celu otrzymania bardziej szczegółowych informacji
prosimy o wypełnienie formularza lub kontakt z biurem.
+48 22 392 60 19, ltm@luxurytravel.pl

Rovos Rail – najbardziej luksusowe koleje świata

Luxury Travel presents – Soneva Jani Maldives

Nayara Hotel Spa & Gardens – Kostaryka